Spojrzałem w
jego wąskie, przerażone oczy. On też patrzył w moje. To złe, że akurat w tak
ważnych chwilach człowieka nachodzą wątpliwości czy to co robi jest właściwe.
Językiem mogłem wyczuć dziurki,
które kiedyś wywierciliśmy razem w lufie.
~*~
Czułem się...dziwnie. Nie przez
to co się stało, czy przez to co przed chwilą usłyszałem, ale przez to jak na
to zareagowałem. Jeszcze pół godziny temu miałem ochotę płakać, ryczeć, drzeć
się, wydrapać oczy własnej matce...a teraz? Siedziałem sobie na przypadkowo
spotkanej ławce i myślałem.
Myślałem o wszystkim i o niczym.
A w zasadzie o tym jak bardzo
moje życie się zjebało i, że nic z tym faktem nie mogę zrobić.
Miałem ochotę zadzwonić do
Kyungsoo i wypłakać się do słuchawki, ale palce odmawiały mi posłuszeństwa nie
poruszając się po klawiaturze telefonu. Miałem ochotę wtulić się we własnego
chłopaka przykładając nos do jego szyi. Nie pachniał niczym szczególnym,
kosmetyki których używał były zbyt delikatne. Był alergikiem w końcu. Jego
skóra była po prostu taka...taka ciepła. I choć miałem na to ochotę, nie
potrafiłem się zmusić by wstać i pójść do jego domu.
Po prostu nie mogłem. Nie po tym
co zrobił.
Zostawił mnie. A kiedy o tym
pomyślałem, zacząłem uświadamiać sobie pewne rzeczy. Do tej pory mój świat był idealny. Przez ten
jeden ułamek sekundy zwany moją dotychczasową egzystencją wszystko przed
katastrofą było na swoim miejscu.
Ale ideał trwa tylko przez
moment. Więcej nie można od niego wymagać.
~*~
-Wyglądasz jak gówno.
-Dzięki Wu, doceniam twoją troskę
i szczerość.
Yifan prychnął opierając się o
ladę. Nawet nie miałem siły by skomentować jego nową fryzurę. Chyba przez to
się znowu mnie uczepił.
-Nawet sobie nie schlebiaj, to
nie troska o ciebie tylko o sklep. Nie mam ochoty żeby klienci skarżyli się, że
wielki kawał gówna w ubraniu sprzedaje im jedzenie – mężczyzna westchnął i
popatrzył na mnie z wahaniem. – Powinieneś się ogarnąć...czy coś.
Już jako dziecko zauważyłem, że
mam trochę opóźnione reakcje. No wiecie, coś w stylu kiedy dopiero kilka dni po
wielkiej kłótni przychodzą ci na myśl cięte riposty i inteligentne teksty dla
tej osoby, z którą się kłócisz. Zawsze byłem tym typem, który pierwszy
przepraszał, udawał że nic się nie stało albo wyskakiwał z tekstem ‘chyba ty’.
A potem kiedy już opadły emocje, a ja dalej myślałem o tym co się stało, nagle
moja głowa była pełna wielce mądrych zwrotów. Według innych dzieci byłem
spedalonym imbecylem, który nie umie się bronić. Okrutne te dzieci.
I nie wiem dlaczego, ale nagle
przyszła mi ochota by wykrzyczeć wszystko to co miałem ochotę wykrzyczeć
wczoraj.
-To nie moja wina okej?! Po
prostu już się taki urodziłem i tego nie zmienisz, jasne?! Nie musisz od razu
mnie za to banować. Nie jestem jakąś...kurde małpą wytresowaną żeby przeciskać
głupi guzik przez całe życie, a potem po prostu umrzeć! Mi też się coś należy.
Yifan patrzył na mnie z dziwnym
wyrazem twarzy, zastygły w jednej pozie.
-Jezu...zachowujesz się jak moja
dziewczyna podczas okresu...może chcesz tamponera...czy jak to się to tam
nazywa.
Jeszcze przez chwilę wpatrywał
się w moją spuszczoną głowę i nerwowo poruszające się palce przy kasie.
Wiedziałem, że sobie poszedł gdy usłyszałem ciche mruknięcie ‘świr’ i jego
ciężkie kroki odbijające się echem po mojej głowie.
Chyba przechodzę załamanie
nerwowe.
~*~
W większości przypadków pierwszą
reakcją na stres jest odrzucenie od siebie wszystkich bodźców, które ten stres
wywołują.To nie tak, że to co zrobiła miłość mojego życia i to co usłyszałem o
sobie od mamy mnie nie ubodło. Do tej pory pamiętam to ciężkie, piekące uczucie
w klatce piersiowej przebitej sztyletem obraźliwych słów. Po prostu już dawno
przyswoiłem myśl, że jestem inny, a siłą tego nie zmienię. Wiedziałem jaką
wybieram drogę kiedy zamiast grać z innymi chłopcami w piłkę wolałem
porozmawiać z dziewczynami z osiedla o wyprzedażach, marzeniach i tym super
aktorze w tym nowym super filmie. Sąsiedzi patrzyli na mnie dziwnie, a kiedy
staliśmy razem w windzie odsuwali się myśląc, że tego nie widzę.
Jednak w tym wszystkim
oczekiwałem chociaż odrobiny wyrozumienia od własnego rodzica.
Ten pamiętny wieczór pokazał mi,
że chyba na to nie zasługuję.
Pierwszą myślą po wybiegnięciu z
mieszkania była chęć skierowania się do Kyungsoo. Mogłem go jeszcze dogonić
gdybym tylko zadzwonił i poprosił żeby poczekał na mnie. Zamiast tego pobiegłem
w stronę parku. Byłem sam, a wokół roznosił się odgłos mojego szlochu i
głośnego pociągania nosem. Musiałem wyglądać okropnie z tymi czerwonymi oczami
i spuchniętymi wargami, które zapewne zaczęły mi sięgać nosa.
Byłem wykończony, chciałem
położyć się do mojego ciepłego łóżka, wtulić się w moją poduszkę, którą kiedyś
popsikałem perfumami Soo i po prostu zasnąć. Ale jak, przecież ja nie śpię.
Jestem pieprzonym wampirem, który marzy by chociaż na chwilę zamknąć oczy i
odpłynąć do krainy snu. Może to by zadziałało jak porządna dawka morfiny na
moje serce? Nie chciałem wracać do domu, nie chciałem widzieć zapłakanej twarzy
mamy nawet jeśli by miała udawać. Może rzeczywiście ją zraniłem? Nie powinienem
tak głupio postępować i zapraszać Soo do siebie bez wcześniejszego uprzedzenia.
To moja cholerna wina.
Zabolało kiedy sfrustrowany
wbiłem paznokcie we własne skronie.
Musiałem chwilę przeczekać. Była
trzecia rano, za cztery godziny mama wychodzi do pracy. Za dnia pracowała jako
kelnerka, a nocą była krupierką w małym kasynie w centrum miasta. Tak mi
przynajmniej mówiła. Przeczekam jeszcze chwilę, a potem wrócę do domu, umyję
się i spakuję najpotrzebniejsze rzeczy.
~*~
Mieszkałem w tym jednym z
typowych bloków o grubych betonowych ścianach i niskich sufitach. Mieszkania
niczym małe przegródki w wysokiej szafie. Wszystkie jednakowe, bez otwieranych
okien, z psującą się co chwila klimatyzacją. Często było tak, że w domu
pachniało twoim ostatnio ugotowanym posiłkiem albo wizytą w toalecie. Ściany
masywne i grube, ale przydawały się gdy twoja głucha sąsiadka postanowiła
oglądnąć relację z ostatniego meczu.
Wszystkie moje ciuchy, łącznie z
kosmetyczką i dwoma parami butów spakowałem do jeden dużej sportowej torby.
Usiadłem obok niej na łóżku i rozglądnąłem się po moim pokoju, którego ściany
niegdyś ozdobione i kolorowe ziały pustką. Tam gdzie jeszcze dwadzieścia minut
temu wisiała ramka ze zdjęciem, farba była odrobinę jaśniejsza przypominając mi
jak dużo czasu minęło od momentu powieszenia ozdoby. Rok.
Jeszcze rok temu nie
spodziewałbym się, że znajdę się w tak krępującej sytuacji jak teraz.
Była 12, a ja się zastanawiałem
czy będę miał gdzie spać tej nocy.
Oczywiście, najlepszą alternatywą był
Kyungsoo. Jednak jeszcze do niego nie dzwoniłem. Sam już nie wiedziałem czy to
dlatego, że się bałem czy po prostu nie chciałem. Zapewne jedno i drugie.
Tęskniłem za nim, za jego ciepłym dotykiem i przyjemnym głosem, ale obawiałem
się, że coś we mnie pęknie gdy go tylko zobaczę. Mogłem zostać tu, ale nie
chciałem żeby moja mama jeszcze bardziej się na mnie denerwowała. Uporczywie
ignorowałem kopertę, którą położyła na moim biurku. Zapewne w środku był list
pełen pustych słów, których wcale nie miałem ochoty czytać.
Westchnąłem ciężko i wstałem
zawieszając ciężar torby na ramię. Trzeba się ruszyć i iść do pracy, stawić
czoła codzienności. Potem coś wymyślę.
Wychodząc z mieszkania, całkiem
przypadkowo zerknąłem na ścianę klatki schodowej. 'PEDAŁ' głosił wielki napis
namalowany tanim sprayem przy moich drzwiach wejściowych. Dziwne, ale jedynie
co mogłem zrobić w tamtym momencie to uśmiechnąć się. Przynajmniej mnie
zapamiętają.
Bo kto by pamiętał o Jezusie
gdyby nie napisano ewangelii?
~*~
Nigdy nie byłem szalonym
optymistą, ale wierzyłem, że w pracy choć na chwilę zapomnę o wszystkim, a czas
będzie mijał mi szybko podczas gdy ja będę pochłonięty robotą. Czułem się jak
inna osoba. Jakbym był obcy samemu sobie, jakbym walczył ze sobą od środka.
Jeszcze nie docierało do mnie, że za dwie godziny kiedy skończę zmianę będę
musiał pojechać zaśmierdziałym autobusem na obrzeża miasta by wynająć pokój w
tanim motelu dla przejezdnych. Poraz pierwszy w życiu musiałem się naprawdę
mocno starać by dostrzec pozytywny aspekt w minionych wydarzeniach.
Przynajmniej się usamodzielnię.
Będę mógł się poczuć jak dorosły.
Taak, tego naprawdę teraz pragnę.
Gówno prawda.
~*~
Yifan ponownie zaszczycił mnie
swoim towarzystwem dwie godziny przed końcem mojej zmiany.
-Jak chcesz to możesz iść do
domu.
Spojrzałem na niego unosząc brwi,
a potem wróciłem do czytania mangi.
-Kończę za dwie godziny.
-Tak wiem, ale - Znowu się wahał.
Podniosłem wzrok zaciekawiony tym nowym zjawiskiem. Pierwszy raz widziałem go
ze zmartwioną twarzą. Tak jakby na chwilę zapomniał o swojej bezuczuciowej
masce - Po prostu idź. Mówiłem ci już wcześniej, że nie wyglądasz dobrze.
-Nie dziwie się, gówno nie jest
piękne.
-Mówię poważnie. Nie musisz się
martwić o pracę, te dwie godziny nie zostaną ucięte z twojej pensji.
-Ale...
-No ja pierdole! Po prostu mnie
posłuchaj dobrze?! Jestem twoim szefem i masz wykonywać moje polecenia. Idź do
tego pieprzonego domu - nie chciałem mu przerywać i mówić, że takowego nie mam
- połóż się do łóżka i przyjdź jutro wyglądając lepiej! Nie chcę żebyś umarł
układając głupi towar na półkach! - patrzył na mnie przez chwilę dysząc ciężko,
a potem zanurzył palce we włosach niszcząc idealny stan swojej fryzury - Nie
dość, że jesteś homo to jeszcze cholernie nieznośny - prychnął odwracając się w
stronę działu z kosmetykami.
~*~
Mama. Kyungsoo. Mama. Kyungsoo.
Soo. Mama. Czy mógłbyś przez chwilę myśleć o czymś innym mózgu? Mama. Kyungsoo.
Wbiłem wzrok w telefon. Zero
wiadomości, zero nieodebranych połączeń. To małe urządzenie w mojej ręce było
przejściem, kontaktem z tymi wszystkimi którzy byli ode mnie oddaleni, ale nie
myślałem że aż tak dalecy.
W jednej sekundzie wszystko się
zmieniło.
Ta sekunda powinna być dla was
tak samo jak dla mnie największym momentem grozy od początku tego opowiadania.
Tą paskudną sekundę ciszy przerwał
dzwonek mojego telefonu.
-Halo?
-Kochanie? To ja Kyungsoo.
-Wiem, mam cię zapisanego
przecież.
-Gdzie jesteś?
-Przed sklepem, skończyłem
właśnie pracę.
-Tak szybko? Myślałem, że
kończysz o dziesiątej.
-Wu miał dla mnie litość. Powiedział,
że wyglądam jak gówno.
Kolejna chwila ciszy.
-Przepraszam.
-Nie, to ja powinienem przeprosić
cię Soo. To co stało się wczoraj, a w zasadzie dzisiaj było...
-Tu nie chodzi o wczoraj -
westchnięcie - Przepraszam, ale ja już dłużej nie mogę.
Poczułem jak drętwieją mi palce,
kolana powoli nie wytrzymują, w głowie się kręci, a powieki zaczynają opadać.
Gdybym był teraz w samolocie, nazwał bym ten moment przerażającymi
turbulencjami.
-Czego nie możesz?
-Tego wszystkiego...ciebie,
mnie...nas.
-Proszę cię, nie mów, że masz na
myśli to o czym teraz myślę, że masz na myśli.
-Chyba tak. Ale to nie Twoja
wina, ani tego co sie stało wczoraj. To ja, to ja nawaliłem, nie chce żebyś się
ze mną męczył.
-Ale ja się z tobą nie męczę Soo!
Proszę cię - zazwyczaj kiedy turbulencje się przeciągają albo stają się coraz
to intensywniejsze, zaczynamy panikować. Łapiemy się kurczowo siedzenia albo
naszego równie spanikowanego sąsiada w fotelu obok. Ja wybrałem opcję by wbić
paznokcie we wnętrze dłoni - Może potrzebujesz przerwy, te kilka dni. Potem o
wszystkim pogadamy i będzie dobrze - czułem się żałośnie słysząc we własnym
głosie tę nutkę desperacji. Melodia powoli zaczyna stawać się chaotyczna,
fałszywa.
-Nie...nie potrzebujemy przerwy
tylko całkowitego odcięcia. Przerwa nic nie da, potem będzie tak samo jak jest
albo gorzej.
-Ale Kyungsoo! Soo. Kochanie,
proszę. O czym ty mówisz, przecież wszystko jest dobrze. Nie rób mi tego.
Błagam, poprawie się, będę mniej marudził, nie będę cię zamęczał o te głupie randki,
będę lepszy.
Westchniecie - Już ci mówiłem, to
nie chodzi o ciebie...
-To o co kurwa!? - samolot
gwałtownymi ruchami obniża się, a ja niszczę przez krzyk struny we własnym
gardle.
Chwila ciszy. Tylko mój ciężki
oddech i krew, która szumi mi w uszach.
-Bycie z tobą...było
eksperymentem - zastanawialiście się kiedyś dlaczego twarze ludzi na
instrukcjach ewakuacji z samolotu były uosobieniem spokoju? Opanowani niczym
święte krowy wyciągali spod foteli kamizelki i zaciągali maski tlenowe na usta
i nos. Czy nie docierało do nich, że zaraz mogą zakończyć swoje życie? Nie
rozumiem, ja chciałem umrzeć, modliłem się żeby ten durny samolot wreszcie się
rozbił i to wszystko skończył. - Zanim cię poznałem myślałem, że jestem gejem,
ale ten związek uświadomił mi, że to tylko...że nie jestem. Chcę kiedyś założyć
rodzinę, ożenić się, może mieć własne dziecko. Nie wiem czy jesteś w stanie mi
to zapewnić. Przepraszam.
Nawet nie zauważyłem kiedy
zacząłem płakać. Ryczeć w zasadzie, bo to co się ze mną działo nie można było
nazwać subtelnym urojeniem łzy. Naciągnąłem rękaw na dłoń by wytrzeć mokre
policzki i nos, który chyba też zaczął płakać. Nawet nie potrafiłem sklecić
zdania, które i tak przerywane było spazmatycznym szlochem.
-A-ale - szloch - dla-aczego?
-Przepraszam.
Rozłączył się. Usłyszałem ciągły
sygnał.
A co jeśli rzeczywiście umarłem?
A to co się działo to przedśmiertny sen? Przeciągły dźwięk, to sygnał aparatury
do której jestem podłączony ogłaszający koniec pracy mojego serca.
Stałem na środku placu, z ciężką
torbą na jednym ramieniu oraz dziwnym uczuciem samotności na drugim.
Wkładając telefon do kieszeni
wyczułem pod palcami ostrą krawędź małego kartonika.
Wizytówka Sehuna.
~*~
Odebrał po siódmym sygnale. Byłem na tyle
zdesperowany by jeszcze czekać. W końcu usłyszałem ten sam znudzony głos.
-Słucham.
-Sehun? To ja.
-Jaki ja.
-No...ten gej sprzed sklepu. Kai.
-Oo, cześć. Co słychać?
Zamrugałem parę razy próbując
zdecydować co powinienem powiedzieć. Jak dobrać słowa by nie zabrzmieć zbyt
depresyjnie, jednocześnie pokazując, że potrzebuję czyjegoś wsparcia. Musiałem
wybrać coś inteligentnego, może z nutką metafory
-Wszystko się spierdoliło. Mam
ochotę umrzeć, a potem zabić się własnym trupem.
Tak. Zdecydowanie byłem w tym
dobry.
Najgorsza jednak w tym wszystkim
była cisza w odpowiedzi.
-Sehun...?
-Oj sory, na chwilę odszedłem od
telefonu. Co mnie minęło?
To co czułem to nawet nie złość.
Po prostu bezsilność. Nie potrafiłem powstrzymać ciężkiego westchnięcia, które
wyrwało się z mojego gardła.
-Kiedy zaczynasz pracę? –
odwróciłem się w stronę miejsca gdzie zazwyczaj się widzieliśmy. Chyba miałem
nadzieję, że chłopak się zaraz tam pojawi i uratuje mnie od tego wszystkiego.
Jak to się mówi, tonący brzytwy się chwyta.
-Dziś mam wolne, a co. Stęskniłeś
się czy jak?
-Kpisz ze mnie prawda?
-Owszem – i mimo, że znałem go od
zaledwie dwóch dni, wiedziałem, że przy pierwszej lepszej okazji nie będę miał
oporów by za karę kopnąć go w piszczel albo pociągnąć za włosy. ‘Za tą kpinę w
twoim głosie’ krzyknąłbym i uciekł. – Dlaczego do mnie zadzwoniłeś? Chyba nie
potrzebujesz kupić mydła.
-Przejrzałeś mnie – zaśmiałem się
czując gorycz rozprowadzającą się po moim zmaltretowanym już wcześniej gardle.
Tym razem to on westchnął.
-Przepraszam Kai, ale...
-Wiesz co? Nie, to ja
przepraszam. Nie powinienem do ciebie dzwonić i zawracać głowy o tak późnej
porze. Zapomnij o tym i uznaj, że to pomyłka – potok uczucia zwanym cholernym
wstydem zaczął mnie zalewać, ponownie topiąc w swojej intensywności. – Miłego
wieczo...
-Kai czekaj.
Poczekałem.
-Wiesz gdzie jest ten bar
niedaleko motelu dla przejezdnych? Na obrzeżach miasta. Kilka przystanków od
całodobowego – Cóż za zbieg okoliczności. – Spotkaj się tam ze mną. Za godzinę?
Kiedy się rozłączyliśmy, ciężar z
moich ramion magicznie zniknął.
~*~
Po litrze wypitego piwa twoje
dotychczas budowane bariery przyzwoitości i prywatności myśli odchodzą w
zapomnienie. Już nie wstydzisz się powiedzieć czegoś nieodpowiedniego,
zaczynasz pleść co ślina na język przyniesie.
-Wiesz Sehun. Miałem wszystko. Pracę,
Kyungsoo, idealną relację z mamą. Już nawet sąsiedzi przestali za mną wołać ‘ej
ty pedale!’ – moje oczy piekły, ale organizm nie potrafił temu zaradzić,
ponieważ nie produkował wystarczającej ilości łez. Potarłem powieki pięściami,
mając nadzieję, że nieprzyjemne uczucie zniknie – Pozwoliłem sobie nawet na
kurtkę od światowej sławy projektanta, wszystko mi sprawiało jakąś przyjemność.
A teraz? Gówno teraz. Zostałem sam, jestem nikim, nawet nie mam gdzie mieszkać.
Nikt mnie nie lubi.
-Ja cię lubię.
-Dzięki Sehun, jesteś naprawdę
miły.
-Wiesz co to kapa?
Podniosłem wzrok szukając w
wyrazie twarzy chłopaka jakiegoś haczyka.
-Koc?
-Koc. Po co nam to wiedzieć?
-Bo to kupujemy, jesteśmy
konsumentami.
-Właśnie – na twarzy Sehuna
pojawił się znaczący uśmiech – konsumentami. Marnymi produktami ubocznymi
wielkich korporacji. Po co nam wiedzieć co to kapa, kiedy nie potrafimy nawet
naprawić zepsutego radia? Ah, przecież możemy iść do sklepu kupić nowe. Tak
samo jak sto kanałów kablówki albo nowe ciuchy. Po co nam to wszystko? Twoja
praca to nie ty, ilośc pieniędzy w twoim portfelu to nie ty, pieprzone portki,
które masz na sobie to nie ty, twoje relacje z innymi ludźmi to też nie ty.
Rzeczy, które posiadasz wkrótce zaczną posiadać ciebie. Aż w końcu zatracisz
się i zapomnisz kim naprawdę jesteś. – wzruszył ramionami. Ja siedziałem z
otwartymi ustami przechodząc szok – Nie wiem, może nie mam racji.
-Nie, nie! To co mówisz jest
takie...prawdziwe.
-Ale trudno to zauważyć samemu.
Po co się tak bardzo starać skoro i tak
wszyscy skończymy identycznie. Stan twojego konta nie świadczy o tym jaki
jesteś. Spotykasz po drodze najsilniejszych i najinteligentniejszych, a ci sami
ludzi rozlewają paliwo na stacjach benzynowych albo sprzątają kible. Bez tych
ludzi zapanowałby chaos, a to i tak Martha Stewart zdobędzie sławę polerując
swoje łyżki przez kilka godzin.
To było...czymś nowym. Nie
spotkałem się jeszcze z tak zaskakującą osobą. Pierwszy raz musiałem przyznać
Sehunowi rację, ale nawet nie potrafiłem wydusić z siebie słowa.
Jeszcze wczoraj opowiadał mi o
penisach.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz tym
razem ja pierwszy przerwałem ciszę.
-Dzięki Sehun za rozmowę. Było
miło. Ale chyba będę musiał się już zbierać. Mam nadzieję, że jeszcze przyjmą
moją rezerwację.
-Nie spytasz czy możesz u mnie zanocować?
-Słucham?
Chłopak prychnął wyciągając
paczkę papierosów z tylnej kieszeni startych spodni.
-Morze piwska, a ty dalej
wstydzisz się spytać. Po prostu spytaj.
Bałem się, że znowu ze mnie
żartuje. Tak to na pewno jego kolejny głupi żart.
-Ale...ja nie wiem czy mo...
-Co, mama ci nie pozwoli? Czy
Kyungsoo?
Ja - 0, Sehun - 1
-Sehun, wynajmę pokój w motelu.
-Jezu chłopie, po prostu mnie
spytaj.
Spojrzałem na niego niepewnie. On
jak gdyby nigdy nic stał sobie spokojnie, oświetlony światłem latarni, paląc
szluga.
-Mogę...
-Tak, nie ma problemu.
-Serio?
-No przecież mówię, że nie ma
problemu.
Uśmiechnąłem się szeroko
poprawiając na ramieniu pasek ciężkiej torby, której szorstki materiał zaczął
ranić skórę w tamtym miejscu.
-Ale mam jedną prośbę.
-Oczywiście, zrobię wszystko.
-To dobrze. Zatem uderz mnie,
najmocniej jak tylko potrafisz.
______________________________________________________________
notka: Dziękuję za wszystkie komentarze łącznie z tymi na żywo. I tak czuję, że nie zasługuję ^^