Kolekcjoner: Przeźroczysta taśma

17 komentarzy:

PRZEŹROCZYSTA TAŚMA

Miałem wrażenie, że znów znajduję się w gwałtownie opadającym samolocie, w kabinie którego ciśnienie szybko się zmienia. Skronie zapulsowały tępym bólem, a dłonie zaczęły się pocić. Po moich zmęczonych od biegu udach zaczęło rozprowadzać się nieprzyjemne mrowienie, którego nie potrafiłem się pozbyć siłami umysłu. Przełknąłem ślinę, co tylko jeszcze bardziej zraniło moje gardło.
-O czym ty mówisz, jaki Sehun? To ja...
-Zamknij się! Wiesz co, Sehun, już mam cię serdecznie dość. Znowu się ze mnie nabijasz, nienawidzę tego. Jesteś prawdziwym skurwysynem. Nie podejrzewałem, że kiedyś to powiem, ale żałuję, że się jednak zgodziłem wyjść z tobą z tego klubu. - Potarłem oczy, mając nadzieję, że szybko wybudzę się z koszmaru, którego, jak się okazało, byłem głównym bohaterem. To nie mogło być naprawdę. Nie. – Nienawidzę ciebie i twojej kłamliwej mordy. Najpierw mnie kochasz, szepcząc do ucha słodkie słowa i doprowadzając moje ciało do szaleństwa, a następnego dnia wyrzucasz z domu jak jakiegoś, nie wiem, kurwa, zapchlonego kundla! – Nigdy nie spodziewałem się, że Luhan może się aż tak zdenerwować. – Nienawidzę cię, nie dzwoń do mnie. Mam nadzieję, że ci kutas zgnije i odpadnie.
Cisza. Okropna cisza, którą mianowałem swoim wrogiem, przerwana szlochem Luhana. Zacisnąłem palce na telefonie i skuliłem się nieco. Moja klatka piersiowa zaczęła boleć. Tak, jakby ktoś zaczął w niej grzebać brudnymi łapskami.
-Luhan – brzmiałem doprawdy żałośnie. – Ja nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, dlaczego mnie nazywasz Sehunem, ale chyba nie o mnie ci chodzi.
Długo czekałem, aż uzyskam odpowiedź. Jego głos był cichy, jakby on sam zmniejszył się kilkakrotnie. – Wczoraj powiedziałeś mi, że mnie kochasz. Tego też nie pamiętasz?
-Kai, prosiłem cię, żebyś nie rozmawiał o mnie z Lu.
Podniosłem gwałtownie głowę, powodując u siebie dziwne uczucie nagłego osłabienia. Przede mną siedział, jak gdyby nigdy nic, Sehun bawiący się swoimi palcami. Jego twarz niczego nie wyrażała, był zupełnie zaabsorbowany swoją czynnością. Moja ręka wydała się martwa, rozluźniając uścisk na przedmiocie, który opadł z towarzyszącym hałasem na ziemię. Nawet nie drgnąłem, by go podnieść.
Sehun się zmienił. Mogłem jedynie zarejestrować jego prawie białe włosy, bo chwilę potem podniósł na mnie wzrok.
-Prosiłem cię, a ty obiecałeś. Złamałeś tę obietnicę, teraz. – Chłopak uśmiechnął się. – Należy ci się kara.
Czułem, jak po mojej szyi zaczynają spływać kropelki niechcianego potu. Chciałem zwymiotować, bałem się człowieka, któremu kiedyś zaufałem. Znów znalazłem się w pułapce.
-Dlaczego Luhan nazwał mnie tobą? – Tylko o tyle potrafiłem zapytać. Powinienem uciekać, krzyczeć o pomoc, walnąć Sehuna butem... A jedyne na co było mnie stać to durne pytanie.
Sehun oblizał wargi i zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Myślę, że wiesz.
-No właśnie nie, odpowiedz mi.
-Zastanów się, Kai. Jak to w ogóle możliwe, by ktoś nas pomylił. Trochę się od siebie różnimy, nie sądzisz?
Zamknąłem oczy i ukryłem twarz w dłoniach, marząc, by to wszystko po prostu się skończyło. To nie było możliwe, żeby... Ja i Sehun... że jesteśmy...
-No pomyśl, Kai, wysil odrobinę swój skurczony móżdżek. Myślę, że tyle potrafisz.
Chciałem odpowiedzieć, ale zaschło mi w gardle. Po co w ogóle próbować, przecież oboje znaliśmy odpowiedź. Ja po prostu nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że to wszystko może okazać się prawdą.
-P-ponieważ... jesteśmy tą samą osobą. – Podniosłem głowę, na twarzy Sehuna tkwił szeroki uśmiech odsłaniający jego uzębienie.
-Dokładnie.
Chciałem krzyczeć, wyszarpać swoje włosy, ugryźć się w rękę, by tylko poczuć ból i po prostu się ocknąć. Dlaczego to, kurwa, było takie trudne? – Ale... jak to w ogóle możliwe?
Sehun wywrócił oczami. – Wyglądam, zachowuję się i jestem mądry tak, jak ty byś chciał. Rżnę tak, jak byś chciał, a co najważniejsze - nikt mnie nie trzyma na smyczy. Jestem wolnym człowiekiem. Dokładnie takim, jakim ty chciałbyś być.
-Masz przecież pracę.
-To twoja praca, nie możesz spać w nocy, więc dorabiasz w kinie.
-Twoje mieszkanie.
-Jest wynajęte na twoje nazwisko... Oh Sehun.
Zakryłem uszy dłońmi, mając nadzieję, że w ten sposób uchronię się przed prawdą. Byłem jak małe dziecko, próbując odgonić od siebie rzeczywistość.
-Pieprzysz Luhana, słyszałem was.
-To ty pieprzysz LuhanaZresztą... jemu i tak jest wszystko obojętne.
Spojrzałem na niego, chcąc bezgłośnie błagać go, by zmienił fakty. Ostatecznie mruknąłem cicho. – Dotykałeś mnie.
-Masturbacja nie jest grzechem, pamiętaj. Co prawda, to trochę fuj robić takie rzeczy w kuchni. – Sehun potrząsł ramionami, udając dreszcz obrzydzenia. – Kai, nie walcz z prawdą. Jesteś totalnym pojebem, który szukał przyjaciela. – Chłopak nachylił się, unosząc palec do swojej skroni. – I znalazłeś. Tutaj.
Świat zaczął nieco wirować. Moja wizja zamazywała się, jakby moje oczy zostały przysłonięte przeźroczystą taśmą. Słowa wypowiedziane przez Sehuna powoli wsiąkały w mój umysł.
Byłem Sehunem, a on był mną. Byliśmy jedną osobą. To, co robił on - tak naprawdę robiłem ja. Wszystko zrobiliśmy razem.
Sehun (a może tylko mi się zdawało) wstał i przeciągnął się, jakby właśnie obudził się po ośmiu godzinach zdrowego snu. Zachowywał się, jakby zupełnie go nic nie obchodziło. Przybliżył się do mnie.
-Chciałeś osiągnąć wszystko w tak krótkim czasie. Musisz jednak pamiętać, by osiągnąć wszystko najpierw musisz wszystko stracić, dosięgnąć dna, zacząć od zera. Dlatego tak bardzo cenię Luhana. On przynajmniej nie udaje i chce upaść. Jego największą tragedią jest to, że do tej pory nie umarł.
-Zamknij się! Zostaw mnie, spierdalaj z mojej głowy! – Ugiąłem nogi i schowałem twarz w kolanach, które zaraz potem objąłem ramionami. Modliłem się, by zniknął. Skoro to wszystko wymyśliłem, musiałem potrafić się tego pozbyć.
Sehun zacmokał. – Oj, nieładnie. Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak się mi odwdzięczasz. Nie robi się tak swojemu przyjacielowi.
-Boże, pomóż mi.
-Bóg cię nie lubi, pewnie nawet nienawidzi. To dzieciak, któremu farma mrówek uciekła spod kontroli. – Usłyszałem, jak Sehun wzdycha. – Widzisz, teraz mam dylemat. Ale skoro już zacząłem, to skończę.
-O czym ty znowu pierdolisz? Daj mi spokój.
-Kai, ja cię nigdy nie zostawię. Teraz najważniejsze jest to, żebyś wszystko stracił. – Nawet nie potrafiłem uwierzyć, jak brutalnie to brzmi. Poczułem na swoim policzku zimny, metaliczny przedmiot. Uniosłem wzrok tylko po to, by spotkać się z widokiem Sehuna wyciągającego rękę, w której trzymał pistolet.
Nie wiedziałem skąd go wytrzasnął... Skąd ja go wytrzasnąłem. Sehun chciał mnie zabić. To ja chciałem popełnić samobójstwo.
Najpierw załatwia mi pracę kelnera, sprawia że potrafię uwierzyć we wszystko, a teraz przez niego siedzę na swojej kanapie z spluwą skierowaną we własne lekko rozchylone usta.
Trząsł się, mimo jego hardego wyrazu twarzy był równie przerażony co ja. W sumie to jakoś mnie nie dziwi.
Spojrzałem w jego wąskie, przerażone oczy. On też patrzył w moje. To złe, że akurat w tak ważnych chwilach człowieka nachodzą wątpliwości czy to, co robi, jest właściwe.
Językiem mogłem wyczuć dziurki, które wywiercone były w lufie. Razem je wywierciliśmy. W ten sposób tłumi się wystrzał. Wiem to, ponieważ Sehun to wie.
-Ostatnie życzenie?
Z lufą pistoletu przyciśniętą do tylnej ścianki gardła jesteś w stanie wypowiedzieć tylko samogłoski.
Sehun powoli kiwnął głową.
Potem zamknąłem oczy i oczekiwałem najgorszego. Poddałem się, moje ciało nie współpracowało z krzyczącym mózgiem. Udało mu się. Stałem się niczym.
Pociągnął za spust.
Nie poczułem niczego.
Lufa wysunęła się z moich ust, a ja uniosłem powieki. Sehun patrzył na mnie ze łzami w oczach, z otwartą buzią. A chwilę później osunął się u moich stóp.
Unicestwił samego siebie. A może to moje modlitwy? Czyżby On pierwszy raz w moim marnym życiu mnie wysłuchał? Sehun zniknął z mojego życia. Poczułem ulgę, po raz kolejny pozbyłem się ciężaru. Mijające sekundy znowu wymierzało bicie mojego serca. Nie ruszałem się z miejsca. Spojrzałem na swoją dłoń.
Trzymałem broń.
-SehunSehun! Do kurwy nędzy, gdzie... - Zobaczyłem ciężko dyszącego Luhana, który przytrzymywał się framugi drzwi. Drugą rękę położył na klatce piersiowej, próbując złapać oddech. Jego wzrok powędrował na przedmiot, który ściskałem w dłoni. – Co się stało? Skąd masz pistolet?
Potrafiłem tylko potrząsnąć głową. Pierwszy raz cieszyłem się, widząc tego faceta.

~*~

Sprawy przez ostatnie kilka miesięcy nieco się zmieniły. Pogodziłem się wreszcie z matką, odwiedziłem Yifana kilkakrotnie w szpitalu, znalazłem nową pracę. Nareszcie spałem spokojnie... No, jeśli nie liczyć nocy, które spędzałem razem z Luhanem. Spotykaliśmy się regularnie. Od czasu do czasu. Codziennie.
To dziwne, jak uczucie potrafiło we mnie szybko rozkwitnąć. Jakby nagle moja dusza ujrzała światło. Nie stałem przecież w niczyim cieniu.
Jedynym wspomnieniem po nim było imię i nazwisko, którego pragnąłem się jak najszybciej pozbyć.
Była wczesna wiosna, na zewnątrz robiło się coraz cieplej. Dopiero teraz potrafiłem zauważyć tak mało ważne, acz sprawiające radość szczegóły. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, widząc siedzącego  na murku otaczającego parking urzędu miasta Luhana.
-Miałeś rzucić palenie. – Spojrzałem na niego z wyrzutem, siadając obok. Luhan westchnął ciężko, gasząc papierosa.
-Załatwiłeś? - Kiwnąłem głową i podałem mu dokumenty, które otrzymałem kilkanaście minut wcześniej. Spojrzał na nie i skrzywił się. – Kim Kai? Wróciłeś do nazwiska ojca, ale za przeproszeniem, co to za, kurwa, dziwne imię? Pasuje dziwce, nie tobie.
-Bo jestem kolekcjonerem.
-Że co?
Zaśmiałem się, pochylając w stronę chłopaka. – Nieważne.
Jego usta smakowały mieszanką gumy do żucia i dymu papierosowego.

~*~

Nazywam się Kim Kai. Nazywam się Kim Kai. Nazywam się Kim Kai, mam wspaniałego chłopaka i dalej mieszkam z matką.
Powtarzałem sobie te bezsensowne sentencje całą drogę do domu, nie potrafiąc zmyć uśmiechu z twarzy. Byłem w jakiś sposób szczęśliwy. Nie potrafiłem zapomnieć o bolesnych wspomnieniach wydarzeń, ale nauczyłem się, by ignorować je, kiedy tylko postanowiły powrócić.
Wyciągnąłem klucze z kieszeni, by otworzyć drzwi. Zdziwiłem się jednak, gdy ktoś zrobił to za mnie, otwierając je od wewnątrz. Moja mama była w pracy.
Nie wierzyłem w to, co się właśnie stało.
-Mówiłem, że nigdy cię nie zostawię, Kai. - Śmiech Sehuna rozniósł się po klatce schodowej, gdy ten zarzucił mi ramię na szyję i przytulił do siebie.

LE END.


Kolekcjoner: Brudna robota

6 komentarzy:


Mogę znieść naprawdę wiele rzeczy - bolesne zerwanie z chłopakiem, wyzwiska rzucane w moją stronę, dziurę w skarpetce, czyjś nieświeży oddech. Jednakże coś mnie w środku skręca, gdy jestem w obecności Luhana. Ostatnimi czasy zdaje się być wszędzie, gdzie się tylko pojawię. Nigdy nie rozmawia ze mną o Sehunie, nigdy nie widzę ich razem. Gdzie się tylko pojawię, on już tam jest. Ostatnio zaczął nawet pojawiać się w moich snach.

Stał obrócony do mnie tyłem. Palił papierosa, oczywiście. Wiem, bo znad jego głowy unosiły się zawijasy białego dymu, na których widok już miałem zawroty głowy. Nie miał na sobie butów, a jego włosy były rozwiane tak, jakby się za bardzo spieszył dostać na miejsce, by przejąć się wyglądem. Znajdowaliśmy się razem na placu pogrążonym w całkowitej ciemności nocy. Jedynym źródłem światła był ogień, którego wściekle pomarańczowe jęzory trawiły tak dobrze znane mi miejsce. Chciałem coś krzyknąć, ale moje gardło było zbyt suche, by wydobył się z niego jakikolwiek dźwięk. Chciałem się poruszyć, lecz moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Tak jakby w zwolnionym tempie widziałem, jak Luhan odwraca się do mnie. Śmiał się.

Czułem się, jakby ktoś bardzo niemiły wyrwał mnie z błogiego stanu snu. Zerwałem się do pozycji siedzącej, z niesmakiem stwierdzając, że moja koszulka jest całkiem przepocona, a ja trzęsę się jak po jakimś napadzie. Sprawdzając godzinę, przekląłem siarczyście, bo przecież była trzecia rano, a ja położyłem się spać dwie godziny temu. Nie robiłem sobie nadziei, próbując znowu zasnąć. Wiedziałem, że moje próby pójdą na nic. Znowu powróciłem do punktu wyjścia, znowu cierpiałem na bezsenność. Cierpiałem.

To przez Luhana.

~*~

Patrzył na mnie. Wywiercał w mojej głowie dziury tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami. Jak gdyby nigdy nic siedział przede mną, z brodą opartą na ręce i gapił się, jak jem swoją codzienną porcję owsianki. Na wodzie tym razem, bo mleko się skończyło. Jestem komórką rakową Luhana, zniszczę go od środka. Sam, gdybym miał raka, nazwałbym go Luhan. To taka jednostka, której za wszelką cenę chcesz się pozbyć, ale nie możesz, bo utkwiła w Tobie, a Ty musisz cierpieć, żeby jakoś przetrwać.

-Masz podkrążone oczy, nie sypiasz zbyt dobrze, co? - mruknął, na co zareagowałem zaciśnięciem szczęki. Podniosłem na niego wzrok, mając nadzieję, że tym go zabiję. Jednak tak jak myślałem, nic się nie wydarzyło. - Przepraszam, będę siedział cicho.

Miałem zapytać o Sehuna, ale zanim to zrobiłem, ugryzłem się w język. Wiem, że chłopak wkurzyłby się za to, lecz nie mogłem powstrzymać gorzkiej myśli, że mój własny przyjaciel nie ma do mnie szacunku. - Dobrze się wczoraj bawiłeś?

Twarz blondyna rozjaśniła się odrobinę. - Bardzo - wyprostował się na krześle. - A ty?

Skrzywiłem się. - Ja? - nagle straciłem apetyt, więc odsunąłem od siebie miskę. - Bawiłem się wprost wspaniale, słuchając waszych jęków zza ściany. - Kurwa, miałem nie rozmawiać o Sehunie.

-O czym ty mówisz?

-Och, daj spokój, to nic takiego. - Machnąłem ręką. - To nic, że prawie się zrzygałem, słysząc, jak jęczysz o więcej. Ale muszę przyznać, że to obrzydliwe, powinieneś się powstrzymywać trochę.

Twarz Luhana wykrzywił grymas. - Jesteś niemożliwy, nienawidzę cię - syknął, odsuwając się od stołu. Nawet nie patrzył w moją stronę, gdy nerwowymi ruchami zbierał swoje rzeczy. Przeklął tylko, gdy uderzył kością piszczelową o nogę stołu, a potem z hukiem zamknął za sobą drzwi wejściowe, co spowodowało tylko odbicie się ich w drugą stronę.

Prychnąłem, podchodząc do zlewu i ze złością wrzucając tam pozostałości mojego śniadania. Dlaczego ten człowiek tak bardzo doprowadzał mnie do szału?

Usłyszałem za sobą kroki i cichy śmiech. - Kłócicie się jak dzieci. - Sehun, ty skurwysynie, to twoja wina. Nawet nie miałem siły, by się do niego odwrócić i coś odpowiedzieć. Po prostu szorowałem naczynia, choć te już dawno osiągnęły stan czystości. Zapadła głucha cisza. Słychać było tylko mój oddech i tarcie gąbki o miskę. - Wyrobisz sobie mięśnie od mycia naczyń. - Znowu się zaśmiał, a ja mogłem tylko przewrócić oczami.

-Fajnie - mruknąłem.

-Kai? Coś się stało?

-Nie, kurwa, wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Rzuciłem naczyniem na bok, krzywiąc się na hałas, który sam zrobiłem. Chwyciłem się krawędzi blatu, wstydząc się obrócić, by Sehun nie zobaczył moich zarumienionych od złości policzków. Nawet nie usłyszałem, gdy stanął za mną.

Moje serce przyspieszyło tempa, a mięśnie pleców spięły się lekko.

Poczułem jego ciepły oddech na karku.

-Jesteś zazdrosny? - Przeraziło mnie to, jak jego głos - cichy i wyjątkowo niski - na mnie zadziałał. Po mojej klatce piersiowej zaczął rozprowadzać się nieprzyjemny gorąc, którego nie potrafiłem się pozbyć żadnymi siłami własnej woli. Moje palce zacisnęły się na blacie tak, jakbym chciał go za chwilę oderwać. Nagle wszystko zwolniło, tylko bicie mojego serca odmierzało czas. Wiedziałem, że Sehun jest niedaleko, jeszcze parę centymetrów, a nasze ciała się zetkną.

-Ja? Zazdrosny? Niby o co?

Zrobił krok i przylgnął do moich pleców.

Zamarłem.

-Przecież widzę, jak na mnie patrzysz. - Jego usta, będące tuż przy moim uchu, poruszały się przy każdym wypowiedzianym słowie i muskały wrażliwą skórę w tamtym miejscu. Sapnąłem, nieznacznie odsuwając głowę na bok. - I szczerze powiedziawszy, nie lubię sposobu,  w jaki traktujesz Luhana. Jest naszym gościem. - Poczułem się jak skarcone dziecko, zadrżałem. Sehun położył ciężkie ręce na moich biodrach i pociągnął je do tyłu, przyciskając własną miednicę do moich pośladków. Nawet nie chciałem dopuścić do siebie myśli co się właśnie stało. Nie potrafiłem się poruszyć, a moje mięśnie paliły żywym ogniem. Chciałem odepchnąć od siebie Sehuna, jednocześnie błagając, by nie przestawał.

Mój mózg zalała fala żądzy i pragnienia kontaktu cielesnego z Sehunem. Nie potrafiłem normalnie myśleć, miałem wrażenie, że wszystkie emocje uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Nigdy czegoś takiego nie czułem, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że potrafię. Wiedziałem, że mogę się już pożegnać z własną godnością, gdy jęknąłem cicho: - Sehun.

Jedno słowo, wypowiedziane zmysłowo imię wystarczyło, by chłopak zrozumiał. Przywarł wargami do odkrytej skóry mojego karku, tuż pod linią włosów, powoli tworząc ścieżkę delikatnych pocałunków w stronę ramienia. Po chwili wysunął język, nawilżając śliną małe punkty na mojej szyi. Mruknąłem, niezadowolony bezczynnością jego rąk, na co Sehun zareagował gardłowym śmiechem.

-Taki niecierpliwy - mruknął rozbawiony, przywierając jeszcze bardziej do mojego ciała. Poczułem go, a on zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Chciał, żebym czekał, pogrążając się w mojej dotychczas nieznanej dla mnie frustracji. Wiedziałem, że już nigdy nie zapomnę jego dotyku i widoku jego dłoni znikających za gumką moich bokserek.

Och.

Delikatny, ale pewny siebie. Wspaniały. Wywołujący dreszcze i uczucie podniecenia. Sehun.

Pchnąłem biodrami do przodu, prosząc o jeszcze więcej. To, co oferował mi Sehun, było niewystarczające. Wiedziałem, że drażni się ze mną, a wiedza, że czerpie z tego przyjemność, gotowała krew w moich żyłach. Odchyliłem głowę do tyłu, kładąc ją na ramieniu chłopaka. Zamknąłem oczy, starając się skupić całą uwagę na szorstkich i ciężkich palcach Sehuna, które owinął wokół mnie. – Sehun, proszę, zrób coś.

-Poruszę ręką, jeśli obiecasz, że będziesz miły dla Lulu.

-Obiecuję, kurwa! - jęknąłem żałośnie, desperacko wiercąc się pod dotykiem Sehuna. Już nawet nie myślałem co mówię, co słyszę, co czuję. Chciałem czegoś, czego nigdy nie doznałem, a to pragnienie rozrywało mnie od środka. Miałem wrażenie, że pierwszy raz ktoś dotyka mnie w ten sposób. Miałem ochotę krzyczeć, jednocześnie przygryzając wargę, by żaden dźwięk nie wydobył się z moich ust.

Wkrótce Sehun wykonał ruch, na który tak bardzo czekałem. Stabilne i wolne tempo doprowadzało moje ciało do szaleństwa. Cichymi jękami próbowałem dać chłopakowi do zrozumienia, że to za mało. Przyspieszył ruchy, gryząc lekko skórę mojego ramienia. Bolało. Każda komórka mojego rozgrzanego ciała pragnęła punktu kulminacyjnego tego wszystkiego, z drugiej strony modląc się, by wspaniałe uczucie nigdy się nie skończyło. W dole mojego brzucha pojawił się ucisk, sygnalizując powoli zbliżającą się metę.

W ślimaczym tempie Sehun wynosił mnie na mój szczyt.

Jęknąłem, żałując, że zbliżam się do końca.

Ostatnie pchnięcie, ostatni ucisk i już mogłem poznać uczucie orgazmu, o którym tyle się nasłuchałem.

Byłem w końcu niewinny, a Sehun mi tą niewinność brutalnie odebrał.

Nie wiem ile czasu minęło, pięć minut, może godzina. Chłopak oderwał brudną rękę od mojego ciała, po czym wytarł ją o materiał koszulki na moim brzuchu. - Cieszę się, że się zrozumieliśmy.

~*~

Sytuacja po wydarzeniach tamtego poranka była dla mnie odrobinę... niezręczna. Byłem zły na Sehuna, na Luhana, a przede wszystkim na samego siebie. Byłem głupi, jak mogłem dać się tak zmanipulować? Nie potrafiłem przebywać w towarzystwie chłopaka, nie myśląc o tym, co się stało w kuchni. On zaś nie przejmował się niczym, jak gdyby nigdy nic wywalając swoje giry na stół.

To był dziwny trójkąt. Luhan chciał mnie, ja chciałem Sehuna, a on jak zwykle miał to wszystko w dupie. Nie mogłem pojąc dlaczego wszystko musi być takie trudne. Dlaczego nie uczą nas w szkołach, jak rozwiązywać takie sprawy? Skomplikowane związki, telenowela życia, niekończące się problemy...

-Musimy znaleźć pracę - stwierdził Sehun, wyrywając mnie z zamyślenia. Drgnąłem lekko, odsuwając się od chłopaka, który trzymał w rękach gazetę. - Myślę, że gdybym zadzwonił do Zitao, to wstawiłby się jeszcze za mną w tej restauracji, w której kiedyś pracowałem. Na pewno znalazłoby się miejsce dla nas obu.

Jego słowa nie docierały do mnie. Byłem wpatrzony w pierwszą stronę porannego dziennika, który swoim wielkim nagłówkiem informował o pożarze sklepu całodobowego. Sehun wyłapał mój wzrok i również zerknął na artykuł. - Ciekawe kto to zrobił.

-Tu jest napisane, że to wina instalacji gazowej.

Prychnąłem. - Dobrze wiem, jak świetnie działa ta instalacja, była nowa, Wu się o to starał. Ten sklep był dla niego całym światem. – Skrzywiłem się na myśl o własnym szefie. Powinienem odwiedzić go w szpitalu, przez telefon zdawał się, jakby życie z niego wyparowało. Nie potrafiłem wyczuć w jego głosie ani kropli yifanowej arogancji. Było mi go naprawdę żal.

Sehun wzruszył ramionami, zwijając gazetę w rulon. - Nieważne, nie przejmuj się już tym. Było - minęło, trzeba spiąć dupę i coś znaleźć, mydło już nie wystarcza. Jeśli dalej tak pójdzie, umrzemy z głodu.

-To nie wydawaj tyle kasy na Luhana. - Chłopak rzucił w moją stronę mordercze spojrzenie. Skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej, czekając na jego kolejny ruch. Tymczasem on odwrócił się na pięcie, mrucząc 'Zadzwonię do Zitao'.

~*~

Mama znowu do mnie dzwoniła z prośbą o powrót do domu. Zbliżały się święta, co po raz pierwszy w moim życiu nie było dla mnie faktem wzbudzającym głębokie emocje. Nie cieszyłem się na myśl o świątecznej rutynie, dekoracjach i wystawnej kolacji, którą i tak spędzilibyśmy z mamą w restauracji.

Nie tym razem. 

~*~

Często sprzeczaliśmy się z Sehunem, ale nasze kłótnie nie były nigdy zbyt poważne. Zazwyczaj kończyły się głupim żartem albo uściskiem na zgodę. Ostatnio jednak sprawy nabierały innego obrotu.

Nasze rozmowy ograniczyły się do rzucania cichego ‘cześć’ i ‘dobranoc’, a interakcje coraz bardziej zbliżały się do poziomu zera. Nie potrafiłem uwierzyć, że Sehun wciąż co noc przyprowadza Luhana, a potem stawia przede mną zadanie by wyrzucić go z domu. Czułem się jak pośrednik między moimi rodzicami podczas ich rozwodu.

Luhan z czasem przyzwyczaił się do pewnego schematu, który zobowiązywał go do szybkiego znikania zanim pojawię się w kuchni, gdzie zazwyczaj przesiadywał. Czasem czekał, aż się obudzę, by powiedzieć mi ciche ‘dzień dobry’, uśmiechnąć się i wyjść.

Były momenty, w których nawet było mi go żal. Jednak zanim o tym pomyślałem, szybko mi przechodziło.

~*~

Byłem wdzięczny Sehunowi, że mimo jego obskurnego życia, wciąż potrafił utrzymać wiele pożytecznych kontaktów. Dzięki jego umiejętności szybko udało nam się zatrudnić w restauracji niedaleko od centrum miasta, w której kiedyś zwykł pracować.

Zostaliśmy przydzieleni do tej samej zmiany, co i tak nie zmieniało faktu, że nie potrafiliśmy się ze sobą normalnie komunikować. Czasami łapałem się na tym, że patrzę na Sehuna, gdy ten wykonywał swoje czynności, by po chwili podnieść wzrok i uczynić ze mnie najbardziej zażenowanego człowieka świata.

Byłem czerwonymi policzkami Tao.

-Kai, podejdź tu na chwilę – mruknął kiedyś do mnie, przywołując ruchem palca. – Zasłoń mnie. – Ściągnąłem brwi, próbując zrozumieć o co mu chodzi. Kiedy nie ruszyłem się z miejsca, chłopak chwycił materiał mojego uniformu i przyciągnął do siebie. – Zasłoń mnie.

Dopiero po chwili dotarło do mnie co się dzieje, więc położyłem dłoń na nadgarstku chłopaka, wstrzymując jego ruchy. – Co ty wyprawiasz, Sehun?

Spojrzał na mnie z politowaniem i znudzeniem. – Dosypuję do dania narkotyki, nie widać?

Zdziwiła mnie jego szczerość i zimny ton głosu. Nie poznawałem go, coś naprawdę się zmieniło i przeklinałem siebie, że nie zareagowałem w porę.

-Ale dlaczego, przecież ktoś się może zatruć! Przestań!

-O to mi chodzi, idioto – syknął, wyrywając się z mojego ścisku. – Teraz zamknij mordę i patrz, czy ktoś nie idzie.

Tego było za wiele. Odsunąłem się od niego jak oparzony i chwyciłem swoje włosy, boleśnie ciągnąc za końcówki. Chciałem, żeby ból mnie ocucił, wyrwał z tego okropnego koszmaru, w którym utkwiłem. Dlaczego Sehun się tak zachowywał? Co się stało? To moja wina?

Tak dużo pytań, zbyt mało osób, by odpowiedzieć.

-Wiesz co, Sehun, mam ciebie dość. – Zacząłem zbierać nerwowo rzeczy, nie przejmując się, że niektóre z nich wypadają mi z rąk i muszę je podnosić po kilka razy. – Wracam do domu, nie będę świadkiem przestępstwa.

Kręciło mi się w głowie. Chciałem wymiotować. Schować się, ukryć gdzieś daleko, gdzie nikt ani nic mnie nie dosięgnie.

Nie wiem jak udało mi się wrócić do mieszkania i jak długo to trwało. Idąc do pokoju musiałem przytrzymywać się ściany, jakby moje życie od tego zależało. Zdawałem sobie sprawę, że przeżywam szok. Może miałem zawał serca? Tak naprawdę byłem starym dziadem bez zębów, a moje ciało już nie potrafiło funkcjonować poprawnie.

Opadłem na materac, który już zdążyłem mianować swoim łóżkiem. Nie zorientowałem się, kiedy obraz stał się czarny, a ja zacząłem opadać w nicość.

~*~

-Kai, słyszysz mnie? Obudź się, to ważne. Wiem, że mnie słyszysz, po prostu otwórz oczy... Ale z ciebie debil, śpisz w takim momencie. Wyprowadzam się. – Poczułem delikatny dotyk na swojej głowie. – Zostawiam klucze na półce przy drzwiach. Odpoczywaj, bracie.

~*~

Nie wiem jak długo spałem, chyba zbyt długo. Zdecydowanie nie była to normalna dawka snu. Gdy otworzyłem oczy, było ciemno, a ból, który rozprowadzał się po mojej czaszce nie dawał szansy skupić wzroku na jednym punkcie.
Było cicho. Nie potrafiłem usłyszeć tłukącego się Sehuna, czy jęków zza ściany. To nowość, a może już się przyzwyczaiłem i zacząłem to ignorować.

Kiedy wyszedłem z pokoju, wszystkie światła były pogaszone.

-Sehun? Wróciłeś już? – drzwi pokoju chłopaka były otwarte, co mnie zdziwiło, bo on nigdy nie zostawiał ich otwartych. Zaglądnąłem do środka. Pusto.

Poczułem dziwny ucisk w żołądku. Nie było sensu sięgać po telefon i wystukiwać tak dobrze znany mi numer.

Zostawił mnie.

~*~

Kiedy minął tydzień, wiedziałem, że Sehun już nie wróci.

~*~

Niezręcznie było mi przebywać w mieszkaniu Sehuna samemu. Wszystko było takie ciche, bez życia, ciężkie, nudne.
Już nie miałem komu gotować i przygotowywać dziennej dawki kawy. Było mi nawet brak Luhana, który w pewnym sensie był łącznikiem między mną, a Sehunem. Może są razem? Szkoda, że nie potrafiłem się zmusić, by zadzwonić.

Nie spodziewałem się jednak, że ktoś zadzwoni do mnie.

-Tak, słucham.

-Cześć, Kai.

-Sehun.

Pierwszy raz od bardzo długiego czasu usłyszałem jego śmiech. Szkoda, że był przygłuszony przez mechanizm.

-Jeszcze o mnie nie zapomniałeś.

-Jak mógłbym? Dlaczego mnie nie uprzedziłeś?

-Mówiłem, że się wyprowadzam, ale ty spałeś.

-Dobrze wiesz, że ja nie śpię.

-Żyjesz, więc musisz spać.

Czułem, jak do moich oczu napływają łzy. A ja już myślałem, że wyschły bezwzględnie.

-Mam wrażenie, że dawno umarłem.

-A wiesz, że to dobrze? Dopiero gdy wszystko stracimy, możemy coś osiągnąć.

-O czym ty pierdolisz, Sehun?

-Pamiętasz dzień, w którym chciałem kogoś zatruć? Chodziło o ofiarę z człowieka. Dlaczego mi przeszkodziłeś?

-Sehun, przestań, już mówiłem...

-Ale mnie nie zatrzymasz. Zawsze chciałem kogoś zabić, a ty mnie nie zatrzymasz.

-Sehun, przerażasz mnie, możesz wrócić? Porozmawia...

-Stul pysk, Kai. Zrobiłem dla ciebie wszystko, uczyniłem z ciebie wolnego człowieka. Musisz pozbyć się wszystkiego z tamtego życia, by móc odrodzić się na nowo. Wszystkiego. Łącznie z twoim ukochanym sklepem...

-Co do tego ma sklep, chyba...

-Nie przerywaj mi, kurwa. Ciesz się, że pozbyłem się ciężaru za ciebie. Teraz mam okazję pozbyć się tego, co najbardziej cię zraniło.

-Se...

-Zabiję twoją matkę.

~*~

Biegłem ile sił, aż kwas zaczął palić moje mięśnie. Potem pobiegłem jeszcze dalej. Wizję zamazywały mi łzy, które teraz spływały po moich policzkach.

Liczyły się sekundy.

~*~

Gdybym potrafił, zaśmiałbym się, że umiem bez problemu dotrzeć do mieszkania mojej mamy. Starałem się nie myśleć, że to też mój dom, wymazałem starą ścieżkę z pamięci.

Gdy wpadłem do środka, jedyne, co napotkałem, to cisza. Nikogo nie było w domu, a mimo to darłem się na całe gardło, modląc się o żywą duszę.

Usiadłem ciężko na kanapie, na której przesiadywałem kiedyś godzinami, i sięgnąłem po telefon, buszując po książce kontaktów.

Luhan.

Z mocno bijącym sercem nacisnąłem zieloną słuchawkę, by po chwili usłyszeć sygnał połączenia. Odpowiedział mi ten sam cichy głos, który co rano mnie irytował. Dziś zdawać by się mogło, że jest dla mnie zbawieniem.

-Halo?

-Luhan, to ja.

-Czego chcesz, Sehun?


szablon wykonany przez TYLER