PRZEŹROCZYSTA TAŚMA
Miałem wrażenie, że znów znajduję się w gwałtownie opadającym samolocie, w kabinie którego ciśnienie szybko się zmienia. Skronie zapulsowały tępym bólem, a dłonie zaczęły się pocić. Po moich zmęczonych od biegu udach zaczęło rozprowadzać się nieprzyjemne mrowienie, którego nie potrafiłem się pozbyć siłami umysłu. Przełknąłem ślinę, co tylko jeszcze bardziej zraniło moje gardło.
-O czym ty mówisz, jaki Sehun? To ja...
-Zamknij się! Wiesz co, Sehun, już mam cię serdecznie dość. Znowu się ze mnie nabijasz, nienawidzę tego. Jesteś prawdziwym skurwysynem. Nie podejrzewałem, że kiedyś to powiem, ale żałuję, że się jednak zgodziłem wyjść z tobą z tego klubu. - Potarłem oczy, mając nadzieję, że szybko wybudzę się z koszmaru, którego, jak się okazało, byłem głównym bohaterem. To nie mogło być naprawdę. Nie. – Nienawidzę ciebie i twojej kłamliwej mordy. Najpierw mnie kochasz, szepcząc do ucha słodkie słowa i doprowadzając moje ciało do szaleństwa, a następnego dnia wyrzucasz z domu jak jakiegoś, nie wiem, kurwa, zapchlonego kundla! – Nigdy nie spodziewałem się, że Luhan może się aż tak zdenerwować. – Nienawidzę cię, nie dzwoń do mnie. Mam nadzieję, że ci kutas zgnije i odpadnie.
Cisza. Okropna cisza, którą mianowałem swoim wrogiem, przerwana szlochem Luhana. Zacisnąłem palce na telefonie i skuliłem się nieco. Moja klatka piersiowa zaczęła boleć. Tak, jakby ktoś zaczął w niej grzebać brudnymi łapskami.
-Luhan – brzmiałem doprawdy żałośnie. – Ja nie wiem, co się dzieje. Nie wiem, dlaczego mnie nazywasz Sehunem, ale chyba nie o mnie ci chodzi.
Długo czekałem, aż uzyskam odpowiedź. Jego głos był cichy, jakby on sam zmniejszył się kilkakrotnie. – Wczoraj powiedziałeś mi, że mnie kochasz. Tego też nie pamiętasz?
-Kai, prosiłem cię, żebyś nie rozmawiał o mnie z Lu.
Podniosłem gwałtownie głowę, powodując u siebie dziwne uczucie nagłego osłabienia. Przede mną siedział, jak gdyby nigdy nic, Sehun bawiący się swoimi palcami. Jego twarz niczego nie wyrażała, był zupełnie zaabsorbowany swoją czynnością. Moja ręka wydała się martwa, rozluźniając uścisk na przedmiocie, który opadł z towarzyszącym hałasem na ziemię. Nawet nie drgnąłem, by go podnieść.
Sehun się zmienił. Mogłem jedynie zarejestrować jego prawie białe włosy, bo chwilę potem podniósł na mnie wzrok.
-Prosiłem cię, a ty obiecałeś. Złamałeś tę obietnicę, teraz. – Chłopak uśmiechnął się. – Należy ci się kara.
Czułem, jak po mojej szyi zaczynają spływać kropelki niechcianego potu. Chciałem zwymiotować, bałem się człowieka, któremu kiedyś zaufałem. Znów znalazłem się w pułapce.
-Dlaczego Luhan nazwał mnie tobą? – Tylko o tyle potrafiłem zapytać. Powinienem uciekać, krzyczeć o pomoc, walnąć Sehuna butem... A jedyne na co było mnie stać to durne pytanie.
Sehun oblizał wargi i zmrużył oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią. – Myślę, że wiesz.
-No właśnie nie, odpowiedz mi.
-Zastanów się, Kai. Jak to w ogóle możliwe, by ktoś nas pomylił. Trochę się od siebie różnimy, nie sądzisz?
Zamknąłem oczy i ukryłem twarz w dłoniach, marząc, by to wszystko po prostu się skończyło. To nie było możliwe, żeby... Ja i Sehun... że jesteśmy...
-No pomyśl, Kai, wysil odrobinę swój skurczony móżdżek. Myślę, że tyle potrafisz.
Chciałem odpowiedzieć, ale zaschło mi w gardle. Po co w ogóle próbować, przecież oboje znaliśmy odpowiedź. Ja po prostu nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że to wszystko może okazać się prawdą.
-P-ponieważ... jesteśmy tą samą osobą. – Podniosłem głowę, na twarzy Sehuna tkwił szeroki uśmiech odsłaniający jego uzębienie.
-Dokładnie.
Chciałem krzyczeć, wyszarpać swoje włosy, ugryźć się w rękę, by tylko poczuć ból i po prostu się ocknąć. Dlaczego to, kurwa, było takie trudne? – Ale... jak to w ogóle możliwe?
Sehun wywrócił oczami. – Wyglądam, zachowuję się i jestem mądry tak, jak ty byś chciał. Rżnę tak, jak byś chciał, a co najważniejsze - nikt mnie nie trzyma na smyczy. Jestem wolnym człowiekiem. Dokładnie takim, jakim ty chciałbyś być.
-Masz przecież pracę.
-To twoja praca, nie możesz spać w nocy, więc dorabiasz w kinie.
-Twoje mieszkanie.
-Jest wynajęte na twoje nazwisko... Oh Sehun.
Zakryłem uszy dłońmi, mając nadzieję, że w ten sposób uchronię się przed prawdą. Byłem jak małe dziecko, próbując odgonić od siebie rzeczywistość.
-Pieprzysz Luhana, słyszałem was.
-To ty pieprzysz Luhana. Zresztą... jemu i tak jest wszystko obojętne.
Spojrzałem na niego, chcąc bezgłośnie błagać go, by zmienił fakty. Ostatecznie mruknąłem cicho. – Dotykałeś mnie.
-Masturbacja nie jest grzechem, pamiętaj. Co prawda, to trochę fuj robić takie rzeczy w kuchni. – Sehun potrząsł ramionami, udając dreszcz obrzydzenia. – Kai, nie walcz z prawdą. Jesteś totalnym pojebem, który szukał przyjaciela. – Chłopak nachylił się, unosząc palec do swojej skroni. – I znalazłeś. Tutaj.
Świat zaczął nieco wirować. Moja wizja zamazywała się, jakby moje oczy zostały przysłonięte przeźroczystą taśmą. Słowa wypowiedziane przez Sehuna powoli wsiąkały w mój umysł.
Byłem Sehunem, a on był mną. Byliśmy jedną osobą. To, co robił on - tak naprawdę robiłem ja. Wszystko zrobiliśmy razem.
Sehun (a może tylko mi się zdawało) wstał i przeciągnął się, jakby właśnie obudził się po ośmiu godzinach zdrowego snu. Zachowywał się, jakby zupełnie go nic nie obchodziło. Przybliżył się do mnie.
-Chciałeś osiągnąć wszystko w tak krótkim czasie. Musisz jednak pamiętać, by osiągnąć wszystko najpierw musisz wszystko stracić, dosięgnąć dna, zacząć od zera. Dlatego tak bardzo cenię Luhana. On przynajmniej nie udaje i chce upaść. Jego największą tragedią jest to, że do tej pory nie umarł.
-Zamknij się! Zostaw mnie, spierdalaj z mojej głowy! – Ugiąłem nogi i schowałem twarz w kolanach, które zaraz potem objąłem ramionami. Modliłem się, by zniknął. Skoro to wszystko wymyśliłem, musiałem potrafić się tego pozbyć.
Sehun zacmokał. – Oj, nieładnie. Tyle dla ciebie zrobiłem, a ty tak się mi odwdzięczasz. Nie robi się tak swojemu przyjacielowi.
-Boże, pomóż mi.
-Bóg cię nie lubi, pewnie nawet nienawidzi. To dzieciak, któremu farma mrówek uciekła spod kontroli. – Usłyszałem, jak Sehun wzdycha. – Widzisz, teraz mam dylemat. Ale skoro już zacząłem, to skończę.
-O czym ty znowu pierdolisz? Daj mi spokój.
-Kai, ja cię nigdy nie zostawię. Teraz najważniejsze jest to, żebyś wszystko stracił. – Nawet nie potrafiłem uwierzyć, jak brutalnie to brzmi. Poczułem na swoim policzku zimny, metaliczny przedmiot. Uniosłem wzrok tylko po to, by spotkać się z widokiem Sehuna wyciągającego rękę, w której trzymał pistolet.
Nie wiedziałem skąd go wytrzasnął... Skąd ja go wytrzasnąłem. Sehun chciał mnie zabić. To ja chciałem popełnić samobójstwo.
Najpierw załatwia mi pracę kelnera, sprawia że potrafię uwierzyć we wszystko, a teraz przez niego siedzę na swojej kanapie z spluwą skierowaną we własne lekko rozchylone usta.
Trząsł się, mimo jego hardego wyrazu twarzy był równie przerażony co ja. W sumie to jakoś mnie nie dziwi.
Spojrzałem w jego wąskie, przerażone oczy. On też patrzył w moje. To złe, że akurat w tak ważnych chwilach człowieka nachodzą wątpliwości czy to, co robi, jest właściwe.
Językiem mogłem wyczuć dziurki, które wywiercone były w lufie. Razem je wywierciliśmy. W ten sposób tłumi się wystrzał. Wiem to, ponieważ Sehun to wie.
-Ostatnie życzenie?
Z lufą pistoletu przyciśniętą do tylnej ścianki gardła jesteś w stanie wypowiedzieć tylko samogłoski.
Sehun powoli kiwnął głową.
Potem zamknąłem oczy i oczekiwałem najgorszego. Poddałem się, moje ciało nie współpracowało z krzyczącym mózgiem. Udało mu się. Stałem się niczym.
Pociągnął za spust.
Nie poczułem niczego.
Lufa wysunęła się z moich ust, a ja uniosłem powieki. Sehun patrzył na mnie ze łzami w oczach, z otwartą buzią. A chwilę później osunął się u moich stóp.
Unicestwił samego siebie. A może to moje modlitwy? Czyżby On pierwszy raz w moim marnym życiu mnie wysłuchał? Sehun zniknął z mojego życia. Poczułem ulgę, po raz kolejny pozbyłem się ciężaru. Mijające sekundy znowu wymierzało bicie mojego serca. Nie ruszałem się z miejsca. Spojrzałem na swoją dłoń.
Trzymałem broń.
-Sehun? Sehun! Do kurwy nędzy, gdzie... - Zobaczyłem ciężko dyszącego Luhana, który przytrzymywał się framugi drzwi. Drugą rękę położył na klatce piersiowej, próbując złapać oddech. Jego wzrok powędrował na przedmiot, który ściskałem w dłoni. – Co się stało? Skąd masz pistolet?
Potrafiłem tylko potrząsnąć głową. Pierwszy raz cieszyłem się, widząc tego faceta.
~*~
Sprawy przez ostatnie kilka miesięcy nieco się zmieniły. Pogodziłem się wreszcie z matką, odwiedziłem Yifana kilkakrotnie w szpitalu, znalazłem nową pracę. Nareszcie spałem spokojnie... No, jeśli nie liczyć nocy, które spędzałem razem z Luhanem. Spotykaliśmy się regularnie. Od czasu do czasu. Codziennie.
To dziwne, jak uczucie potrafiło we mnie szybko rozkwitnąć. Jakby nagle moja dusza ujrzała światło. Nie stałem przecież w niczyim cieniu.
Jedynym wspomnieniem po nim było imię i nazwisko, którego pragnąłem się jak najszybciej pozbyć.
Była wczesna wiosna, na zewnątrz robiło się coraz cieplej. Dopiero teraz potrafiłem zauważyć tak mało ważne, acz sprawiające radość szczegóły. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, widząc siedzącego na murku otaczającego parking urzędu miasta Luhana.
-Miałeś rzucić palenie. – Spojrzałem na niego z wyrzutem, siadając obok. Luhan westchnął ciężko, gasząc papierosa.
-Załatwiłeś? - Kiwnąłem głową i podałem mu dokumenty, które otrzymałem kilkanaście minut wcześniej. Spojrzał na nie i skrzywił się. – Kim Kai? Wróciłeś do nazwiska ojca, ale za przeproszeniem, co to za, kurwa, dziwne imię? Pasuje dziwce, nie tobie.
-Bo jestem kolekcjonerem.
-Że co?
Zaśmiałem się, pochylając w stronę chłopaka. – Nieważne.
Jego usta smakowały mieszanką gumy do żucia i dymu papierosowego.
~*~
Nazywam się Kim Kai. Nazywam się Kim Kai. Nazywam się Kim Kai, mam wspaniałego chłopaka i dalej mieszkam z matką.
Powtarzałem sobie te bezsensowne sentencje całą drogę do domu, nie potrafiąc zmyć uśmiechu z twarzy. Byłem w jakiś sposób szczęśliwy. Nie potrafiłem zapomnieć o bolesnych wspomnieniach wydarzeń, ale nauczyłem się, by ignorować je, kiedy tylko postanowiły powrócić.
Wyciągnąłem klucze z kieszeni, by otworzyć drzwi. Zdziwiłem się jednak, gdy ktoś zrobił to za mnie, otwierając je od wewnątrz. Moja mama była w pracy.
Nie wierzyłem w to, co się właśnie stało.
-Mówiłem, że nigdy cię nie zostawię, Kai. - Śmiech Sehuna rozniósł się po klatce schodowej, gdy ten zarzucił mi ramię na szyję i przytulił do siebie.
LE END.